Kontynuujemy spacer po dzielnicy Nomentano, podążając dumnie wzdłuż via Nomentana, niczym patrycjusze po cesarskiej drodze. Przed nami ostatni akt tej miejskiej symfonii – finał godny uwagi i może nawet westchnienia.
Nasz poprzedni etap zakończyliśmy przy kompleksie Sant’Agnese. Wyjdźmy z jego świętych murów i wróćmy na via Nomentana. Skręćmy w lewo.
Już po kilku krokach, przy numerze 355, spogląda na nas z ukosa willa, której historia to opowieść o przemianach. Dawna Villa Nomentana, przebudowana w 1906 roku przez Giuseppe Marianiego, dziś mieści zakon Suore del Sacro Cuore di Maria – zgromadzenie żeńskie działające na prawie papieskim.

Siostry oddają się opiece nad sierotami – i dobrze, bo przy takim adresie można się spodziewać nie tylko duchowej opieki, ale i solidnej architektury.
Idąc dalej, napotykamy coś, co wygląda jak fragment antycznej planszy do gry w „Jengę” – to Mausoleo Tor di Quinto.

Dziś już w kawałkach, ale kiedyś było dumą przy antycznej via Flaminia. Powstało w I lub II wieku, zbudowane z rzymskiego betonu i okryte marmurem, jak przystało na czasy, kiedy nawet grobowce miały swój styl. Mauzoleum składało się z dwóch identycznych bębnów ustawionych na wysokim podium. Archeolog Giacomo Boni, specjalista od grzebania w przeszłości, odkopał ruiny w 1875 roku i postanowił złożyć je ponownie w jedną całość – jak antyczny puzzel. Dziś widzimy tylko jeden bęben, drugi bowiem został kupiony przez barona Alberto Blanca, który – jak każdy szanujący się arystokrata – postanowił go zainstalować… w swojej willi po drugiej stronie ulicy. Bo czemu nie?
Spójrzmy zatem na Villa Blanc przy numerze 216. Oto przykład eklektycznej architektury z końca XIX wieku, czyli miksu wszystkiego, co eleganckie i modne.

Willa była rezydencją wspomnianego już barona Alberto Blanca – dyplomaty, ministra spraw zagranicznych Królestwa Włoch w latach 1893–1896 i człowieka o wyrafinowanym guście. W 1893 roku kupił porzuconą winnicę i zamienił ją w perłę architektury miejskiej. Niestety, długo się nią nie nacieszył – zmarł kilka lat po ukończeniu prac. Dziś Villa Blanc, otoczona parkiem o powierzchni 39 000 m², jest siedzibą LUISS Business School – tam kształcą się nowi baronowie świata finansów.
Idźmy dalej. Mijając ulicę via Asmara, docieramy do parku, w którym ukrywa się nieco melancholijna Villa Leopardi Dittajuti.

Rezydencja wzniesiona pod koniec XIX wieku z rozmachem i wyobraźnią – w stylu neośredniowiecznym, jakby komuś zabrakło rycerzy na podorędziu. Należała do rodu Leopardi Dittajuti – ziemian z Marchii, którzy nie narzekali na brak gotówki. W 1975 roku kompleks został wywłaszczony przez władze miasta i zamieniony w park publiczny. Sama willa długo służyła jako biuro rady dzielnicy, a dziś… zamknięta, czeka na swoją drugą młodość. Na szczęście park nadal tętni życiem.
A pod nim? Cóż, tu zaczyna się historia z dreszczykiem. Katakumby Coemeterium Maius. Zbudowane w III wieku, opuszczone w IX, zapomniane i w końcu odkryte w 1493 roku. Ich tajemnicza nazwa – „Maius” – sugeruje coś wielkiego, ale skala ich nieco rozczarowuje. Legenda głosi, że nauczał tu sam św. Piotr. Problem w tym, że katakumby powstały ponad 150 lat po jego śmierci, więc chyba pomylono apostoła z jakimś równie gorliwym przewodnikiem…
Pochowana miała tu być św. Emerencjana, siostra św. Agnieszki – ukamienowana jako katechumenka podczas modlitwy przy grobie siostry. Kościół uznał jej śmierć za chrzest krwi – i ogłosił męczennicą. Jej szczątki przeniesiono potem do bazyliki św. Agnieszki. W katakumbach spoczywają również święci Papiasz i Maur, żołnierze męczennicy z III wieku, oraz św. Wiktoria, Feliks, Aleksander i drugi Papiasz – dziś bardziej anonimowi, ale w starożytności znani i czczeni. Badania katakumb przeprowadził Antonio Bosio w roku 1601.
Zwiedzanie? Tak, ale nie dla każdego. Trzeba uzyskać zgodę Papieskiej Komisji Archeologii Sakralnej, a ta nie wydaje biletów na ładne oczy. Trzeba udowodnić naukowe zainteresowanie. Grupa – maksymalnie 15 osób, koszt 15 euro, czas zwiedzania: 75 minut. Schodzi się oryginalnymi schodami z czasów papieża Damazego (IV wiek). Katakumby mają 2 poziomy, łączą się z katakumbami św. Agnieszki, a wewnątrz zachowały się freski, rzeźby, epigrafy i tzw. Baptysterium św. Piotra – choć w rzeczywistości była to po prostu… studnia z wodą do zaprawy murarskiej. Cuda Rzymu – nawet zbiornik na cement może mieć aureolę!
Wychodzimy na powierzchnię i wracamy na główną ulicę. Dochodząc do świateł, skręcamy w lewo. Tu rozchodzą się dwie ulice – via Tembien na prawo, via Tripoli na lewo. Wybieramy tę drugą. Mijamy via Fezzan i skręcamy w prawo w via Chisimaio. Ktoś może zapytać: „Ale po co tu przyszliśmy? To przecież zwykłe osiedle!” A ja odpowiadam: „To jest Rzym, tu zwykłe rzeczy nie istnieją.”
Na środku Piazza Elio Callistio stoi coś, co miejscowi nazywają Sedia del Diavolo – Krzesło Diabła.

Brzmi złowieszczo? I dobrze, bo to tylko dodaje uroku. W rzeczywistości są to ruiny mauzoleum Elio Callistio, wyzwoleńca cesarza Hadriana.

Powstało w II wieku, było dwupiętrowe, z dolną komorą półpodziemną, wyłożoną białą mozaiką. Całość zwieńczona była sklepieniem żebrowym – konstrukcją rzadką jak pokora wśród senatorów. Główna komora grobowa – rzecz jasna – miała kopułę. Po zawaleniu się fasady ruina zaczęła przypominać tron – ale nie boski, tylko… diabelski. I tak już zostało.
Wracamy na via Nomentana i kontynuujemy nasz spacer, zostawiając za sobą duchy świętych, widmo starożytnych akweduktów i resztki mauzoleów. Tym razem idziemy dalej – przechodzimy nad szerokim torowiskiem, gdzie pociągi mkną jak strzały… no, może raczej jak ospałe żółwie w godzinach szczytu.
Po dłuższym, ale przyjemnym spacerze, w którym towarzyszą nam rześkie podmuchy znad rzeki i zapach miejskiego parku, docieramy do Parco Nomentano, zielonego zakątka, gdzie czas płynie wolniej, a dzieciaki biegają, jakby właśnie wymyślono piłkę na nowo. W sercu parku, przerzucony z gracją nad rzeką Aniene, stoi Ponte Nomentano – most, który widział więcej niż niejeden senator.

Zbudowany w I wieku, czyli w czasach, gdy Rzym nie tylko był centrum świata, ale i jego obsesją na punkcie trwałości, Ponte Nomentano to jeden z najstarszych mostów w Wiecznym Mieście. Wraz z Ponte Milvio i Ponte Salario, tworzył antyczne trio najważniejszych przepraw pozamiejskich – coś jak „mostowe Beatlesy” starożytnego Rzymu.

Pierwotnie wzniesiony z bloków tufu, z wyjątkiem archiwolt, które dla większej elegancji wykonano z trawertynu, most miał trzy łuki, z których środkowy wynosił się ponad pozostałe niczym cesarz wśród pretorian. Ale jak to w historii bywa, nastały czasy zamętu – w 547 roku, podczas oblężenia Rzymu, Ostrogoci zrobili to, co Ostrogoci robili najlepiej – zniszczyli fragment mostu. Na szczęście, z niemal rzymską punktualnością, odbudowano go już pięć lat później, w 552 roku.
W VIII wieku, za pontyfikatu papieża Adriana I, most przeszedł metamorfozę – z mostu na fortecę. Dodano dwie wieże, żeby nie tylko przechodzić, ale i bronić się z godnością. Potem, w XV wieku, na zlecenie papieża Mikołaja V, wzniesiono mury obronne, czyniąc z mostu prawdziwą twierdzę. Most zyskał wtedy wygląd, który bardziej przypominał warownię niż infrastrukturę drogową.

Legendy głoszą, że właśnie tu, 25 grudnia 800 roku, Karol Wielki spotkał się z papieżem Leonem III. Czy to prawda? Trudno powiedzieć, ale miejsce idealne na rozmowy o koronie i władzy – ani za blisko Watykanu, ani za daleko od wojska.
Pod koniec XV wieku most przeszedł w ręce prywatne – najpierw rodu Orsini, potem Pazzi, bo nawet mosty miały wtedy swoje „rodowody”. W 1532 roku zmienił funkcję – stał się komorą celną, czyli miejscem, gdzie pobierano opłaty od towarów. Czyli most, który kiedyś łączył ludzi, zaczął też ściągać z nich daniny – taka rzymska ironia.

W XVII wieku, za pontyfikatu papieża Innocentego X, dobudowano dwa boczne ceglane łuki, które upamiętniono herbem papieża, bo jak wiadomo – bez herbu ani rusz. W 1849 roku, podczas najazdu Francuzów, most znów został uszkodzony, ale nie na długo – odbudowano go w 1856 roku.
Aż do 1924 roku, Ponte Nomentano pełnił rolę głównej przeprawy łączącej Rzym z północnymi okolicami. Dziś, choć od 1997 roku zamknięty dla ruchu samochodowego, wciąż otwarty jest dla pieszych, marzycieli, zakochanych, biegaczy i… historyków z lupą w ręku.
Za mostem skręćmy w lewo. Czeka na nas kolejna niespodzianka – ruiny Mauzoleum Meneniusza Agrypy.

Brzmi dumnie, ale mamy tu pewien historyczny zgrzyt. Otóż Menenios Agrypa żył sześć wieków wcześniej, więc przypisywanie mu tego grobowca to trochę jakby mówić, że Kopernik zaprojektował rakiety NASA.

Mauzoleum pochodzi z przełomu I i II wieku i ma kształt klasycznej rzymskiej rotundy – okrągły plan, masywna podstawa, cement, bloki żółtego tufu, a sklepienie wykonano z fragmentów amfor. Tak, dobrze czytasz – amfor! Rzymianie nawet w śmierci potrafili być pomysłowi. Grobowiec został odkryty zupełnie przypadkowo – podczas prac budowlanych w latach 20. XX wieku, bo jak wiadomo: w Rzymie, gdy kopiesz fundamenty, nie wiesz, czy trafisz na rurę, czy na cesarza.
Idźmy dalej – skręcamy w lewo w via Maiella, a następnie na skrzyżowaniu w prawo. Prosto, bez błądzenia, aż dojdziemy do ostatniego przystanku dzisiejszego spaceru: Piazza Sempione.
Plac ten powstał w latach 20. XX wieku, kiedy urbanistyka wzięła się na poważnie za porządkowanie tego fragmentu miasta, tworząc nową dzielnicę: Città Giardino Aniene – czyli „Miasto-Ogród”, inspirowane angielską ideą łączenia miejskiej wygody z zielenią i świeżym powietrzem. Nazwa Piazza Sempione pochodzi od przełęczy między Alpami Pennińskimi a Alpami Lepontyńskimi, bo skoro już mamy most, mauzoleum i park, to czemu nie dorzucić jeszcze gór?
Projekt placu wyszedł spod ręki Gustava Giovannoniego, architekta, który z wielką pasją projektował przestrzeń miejską. On też zaprojektował stojący tutaj kościół – Chiesa dei Santi Angeli Custodi.

Wzniesiony w latach 1924–1925 za – uwaga – milion lirów. Dziś pewnie nie wystarczyłoby to nawet na remont dachu, ale wówczas była to inwestycja godna aniołów.
Fasada kościoła jest klasyczna i monumentalna, dwupoziomowa, z inskrypcją: „Angelis custodiabus” – czyli „Aniołom Stróżom”, którym kościół został poświęcony. Wnętrze zachwyca – szczególnie freski w kopule autorstwa Aronne Del Vecchio z 1962 roku: „Adorujący Aniołowie”, „Archanioł Michał”, „Archanioł Rafał”, „Trójca Święta” oraz „Raj Aniołów” – wszystko, czego dusza potrzebuje, by poczuć się lekko i niebiańsko.

Kaplice Madonna della Misericordia i Santissimo Crocifisso zaprojektował Michele De Angelis, a ołtarz główny ozdobiony jest wizerunkami aniołów i napisami, które przypominają, że anioły towarzyszą człowiekowi od narodzin aż po kres:
„Primi gressus hominis” – „Pierwsze kroki człowieka”
„In transitu hominis” – „W chwili przejścia człowieka”
Zanim zakończymy spacer, spójrzmy jeszcze na siedzibę Municipio Roma III – zgrabny budynek administracyjny, który z wdziękiem pilnuje placu.

A na środku Piazza Sempione znajduje się pomnik patronki dzielnicy – Madonna della Misericordia, ustawiony w 1948 roku – w czasach, gdy Rzym leczył rany wojny, a nadzieję upatrywał w miłosierdziu.
I tak kończymy nasz cykl spacerów po via Nomentana – arterii, która znała triumfy cesarzy, modlitwy męczenników i kaprysy arystokracji. Do usłyszenia na kolejnych ścieżkach Wiecznego Miasta – bo Rzym nigdy nie mówi „żegnaj”, tylko „do zobaczenia”.
——————————-
Podoba Ci się Spacerownik po Rzymie? Postaw nam kawę, przy kawie teksty szybciej się piszą 😜
BIBLIOGRAFIA:
- Filippo Coarelli, Dintorni di Roma, Roma-Bari 1981;
- Giuseppe Scarfone, La sedia del Diavolo, Roma 1976;
- Isabella Belli Barsali, Le ville di Roma, Milano 1970;
- Franco Onorati, Villa Blanc sulla Nomentana, Roma 1984;
- Claudio Rendina, Le chiese di Roma, Roma 2000;
- Giorgio Carpaneto, I rioni e i quartieri di Roma, Roma 2006.
Nie mogę przestać czytać 😉
Tyle wiedzy, tyle historii! To zdecydowanie najlepszy blog o Rzymie.
Dziękujemy 🙂