Drodzy Czytelnicy, dziś pakujemy walizkę (choćby tylko wyobraźni) i wybieramy się w podróż po zakamarkach Wiecznego Miasta — ale tym razem z dala od tłumów przy Koloseum i od błogosławieństw na Placu Świętego Piotra. Przed nami dzielnica Ostiense, mniej znana perła Rzymu, która z gracją godną Felliniego łączy historię, przemysł i… zakupy spożywcze na cztery piętra.
Zacznijmy od korzeni. Historia Ostiense nie zaczęła się wczoraj, ani nawet w zeszłym wieku. Cofnijmy się do IX wieku, gdy wokół imponującej bazyliki św. Pawła za Murami zaczęła wyrastać osada znana jako Giovannipoli. Nazwa ta to hołd dla papieża Jana VIII, który postanowił, że trochę duchowości należy się również tej mniej reprezentacyjnej części miasta.
Prawdziwy rozkwit nie miał jednak nic wspólnego z aureolami. W 1907 roku w okolicy zrodziło się wielkie centrum przemysłowe, które wprawiłoby w zakłopotanie nawet Karola Marksa. Oficjalnie dzielnica Ostiense pojawiła się na mapach w 1921 roku. Dziś ten siedmiokilometrowy obszar zamieszkuje ponad 66 000 mieszkańców, czyli — jak na rzymskie standardy — prawie kameralnie.
Jak się zapewne domyślacie, nazwa dzielnicy wywodzi się od via Ostiense, czyli współczesnej ulicy biegnącej dokładnie trasą starożytnej drogi, która prowadziła dumnych Rzymian do Ostii, ich ulubionego kurortu nadmorskiego. Ot, takie rzymskie Zakopane z piaskiem zamiast śniegu.
Spacer po dzielnicy zaczynamy w miejscu, które już znamy — przy bramie Porta San Paolo, tuż obok zaskakującej, jak na Rzym, piramidy Cestiusza. Pierwszy przystanek to nieco zapomniana perła: stacja kolejki „trenino” Roma – Lido.

Nazwa wprawdzie brzmi jakby miała przewieźć dzieci do wesołego miasteczka, ale to nic innego jak miejska linia kolejowa, potocznie zwana metrem naziemnym, która łączy Rzym z jego nadmorską dzielnicą — Ostią.
Linia liczy sobie 28,359 km i 13 stacji, a kończy się na dźwięcznie brzmiącej stacji Cristoforo Colombo, bo kto jak kto, ale Włosi wiedzą, komu należy się ostatni przystanek.
W drugiej połowie XIX wieku, kiedy to rekultywacja wybrzeża rzymskiego wywołała urbanistyczne tsunami, potrzeba połączenia z centrum miasta stała się paląca niczym sierpniowe słońce. Pierwszy projekt linii zaproponował Filippo Costa w 1868 roku. Plan zaakceptowało ówczesne Państwo Kościelne — bo wtedy jeszcze papież nie tylko błogosławił, ale i rządził. Projekt runął jak domek z kart wraz z upadkiem teokratycznej monarchii w 1870 roku.
Drugie podejście pojawiło się w 1913 roku — tym razem stację początkową planowano w pobliżu Koloseum (bo przecież tak nic nie mówi „nowoczesność” jak starożytne ruiny). Prace ruszyły z pięcioletnim poślizgiem — I wojna światowa miała ważniejsze sprawy niż kolejki podmiejskie. W końcu 10 grudnia 1921 roku sam król Wiktor Emanuel III wmurował kamień węgielny w miejscu przyszłej stacji Marina di Ostia. A 10 sierpnia 1924 roku ruszyła inauguracja, którą pewnie komentowano w kawiarniach przy espresso. Linia była potem nieustannie modernizowana i w 1960 roku doczekała się końcowej stacji Cristoforo Colombo. Od 1962 roku oficjalnie nazywana jest linią metra E.

Prace nad dworcem przy Porta San Paolo, gdzie zaczynamy nasz spacer, rozpoczęły się w 1919 roku.

Projekt wykonał Marcello Piacentini — ten sam, który zaprojektował także stację Marina di Ostia.

Budynek zachowuje typowy styl dworca regionalnego, ale z nutką klasycyzmu. We wnętrzu znajduje się przestronna hala z kasami, a atrium zdobią marynistyczne freski autorstwa Giulio Rosso. Fasada? Klasyka — przypomina nieco rzymską świątynię. Brakuje tylko kapłana z kadzidłem.
Zanim ruszymy dalej via Ostiense, warto skręcić w lewo przy stacji Piramide, wzdłuż torów. To Viale delle Cave Ardeatine, która zaprowadzi nas na Piazzale dei Partigiani, gdzie stoi monumentalny dworzec Roma Ostiense.

I teraz będzie ciekawie: budynek powstał po to, by zaimponować Adolfowi Hitlerowi. Tak, dobrze czytacie. Przed 1938 rokiem istniał tu zwykły, niewielki dworzec. Ale gdy okazało się, że Führer ma odwiedzić Rzym, wyburzono go i postawiono nowy, monumentalny dworzec w stylu rzymskim, który miał przyprawić Hitlera o kompleks niższości.

6 maja 1938 roku niemiecki dyktator rzeczywiście postawił tu nogę, co możemy zobaczyć w filmie „Una giornata particolare” Ettore Scoli, gdzie wykorzystano archiwalne kroniki z powitania przez króla Wiktora Emanuela III i Mussoliniego.
Co więcej, na fali entuzjazmu, plac przed stacją nazwano „Piazzale Adolf Hitler”. Po wojnie jednak, jak nietrudno się domyślić, nazwę przerobiono na bardziej odpowiednią — Piazzale dei Partigiani.
Projekt dworca przygotował Roberto Narducci. Fasada pokryta trawertynem, poprzedzona portykiem na filarach, robi wrażenie. Po prawej stronie znajduje się płaskorzeźba Francesco Nagni – „Bellerofont i Pegaz”, czyli mitologia grecka w wersji art déco. Po lewej – fontanna z uroczymi konikami morskimi. Na posadzce rozciąga się czarno-biała mozaika z motywami z historii Rzymu — zaprojektowana przez Giulio Rosso i Marii Zaffuto. Dziś plac pełni funkcję parkingu i pętli autobusowej, ale przed 1990 rokiem znajdował się tu piękny ogród i fontanna, również zaprojektowana przez Narducciego. Ach, gdzie te czasy…
Po zwiedzeniu dworca możemy cofnąć się ulicą via della Stazione Ostiense do via Ostiense. Ale my proponujemy coś bardziej… apetycznego. Przejdźmy pod stacją kolejową, by dotrzeć do Piazzale 12 Ottobre 1492 (Kolumb i spółka znowu w akcji), gdzie znajduje się kulinarne królestwo – Eataly!

Ten gigantyczny kompleks handlowy to raj dla smakoszy i pielgrzymka obowiązkowa dla każdego miłośnika włoskiego jedzenia. Firma Eataly Srl została założona przez Oscara Farinetti w 2004 roku. Pierwszy sklep otwarto w Turynie w 2007 roku, ale największy z nich wszystkich znajdziemy właśnie tutaj, w Rzymie – otwarty w 2012 roku. Sklep ma aż 4 kondygnacje i ponad 16 000 m² powierzchni – wystarczająco dużo, by zgubić się między działem makaronów a regałem z oliwą z pierwszego tłoczenia.
Eataly rozrosło się już na cały świat: od USA, przez Brazylię, Niemcy, Szwecję, Turcję, Francję, aż po Japonię, Koreę Południową, ZEA, Katar, Arabię Saudyjską, Rosję, Kanadę, a nawet… na statki rejsowe MSC Preziosa, MSC Divina i MSC Meraviglia. Tylko Polska nadal czeka. Może to i dobrze — byłoby zbyt wiele pokus.

Po solidnym posiłku (a we Włoszech nie ma innego rodzaju posiłków), ruszamy w dalszą drogę. Z ulicy via Pellegrino Matteucci wychodzimy wprost na via Ostiense.

Ale zanim pomkniemy dalej jak rozpędzone Vespy, warto na chwilę skręcić w prawo, na niepozorną uliczkę via del Porto Fluviale. Niby tylko parę kroków, a trafiamy do rzymskiej krainy street artu.

Tu ściany żyją. Graffiti nie są tu aktem wandalizmu, lecz wizualnym manifestem – soczystym, odważnym i nieco zbuntowanym. Fasady kamienic przypominają otwarte galerie sztuki nowoczesnej, a niektóre murale są tak dopracowane, że nawet Michał Anioł by przystanął i powiedział: „Eh, nie najgorzej”.
Wracamy na via Ostiense. Idziemy przed siebie, a po chwili, po prawej stronie, jakby z innej epoki, wyrasta przed nami ogromna, stalowa konstrukcja, która przypomina szkic z notesu H.G. Wellsa. To gazometr, czyli potężny zbiornik na gaz, zbudowany w latach 1935–1937 przez włoską firmę Ansaldo przy współpracy z niemiecką Klonne Dortmund.

W swoim czasie był to największy gazometr w Europie: 89,1 metra wysokości, 62 metry średnicy i aż 1551 metalowych żerdzi, których łączna długość wynosiła… 36 kilometrów! Czyli jakby ktoś chciał z nich zbudować most z Rzymu do Tivoli – bez problemu. Po zakończeniu eksploatacji gaz usunięto, zostawiając po sobie ten industrialny monument niczym szkielet prehistorycznego potwora energetycznego.
Tymczasem po lewej stronie czeka nas kolejna gratka – pozostałości targu Mercati Generali di via Ostiense.

Budowę rozpoczęto w roku 1913, a wielkie otwarcie nastąpiło w 1922.

Projekt wyszedł spod ręki Emilia Saffiego, który przewidział dwie potężne hale targowe: jedna na zioła, owoce i warzywa, druga – dla bardziej mięsnych spraw, czyli ryb, nabiału i mięsa. Całość zajmowała aż 138 000 m² – to nie był zwykły targ, to było imperium handlu!
I to nie byle gdzie. Umiejscowienie w pobliżu linii kolejowej Roma–Lido nie było przypadkowe – można było tu dotrzeć błyskawicznie, nawet z Ostii, z torbą zakupów i zapałem do negocjacji cen na ryby. Targ funkcjonował aż do roku 2004, po czym został przeniesiony do dzielnicy Tiburtina. Od roku 2005 trwa jego przebudowa… która, cóż, jak to bywa po włosku, toczy się powoli, majestatycznie i z przerwami na kawę. I tak od dwudziestu lat.

Ciekawostka – w każdą noc wigilijną odbywał się tu zwyczaj zwany Cottìo. Była to swoista, przedświąteczna festa: aukcja rybna, podczas której sprzedawano owoce morza po niższych cenach, a do tego rozdawano świąteczne paczki ze smażonymi rybami. Prawdziwa rzymska uczta, tyle że pod chmurką.
Tuż za targowiskiem, dalej po lewej stronie, znajdziemy most Ponte Settimia Spizzichino – prawdziwe arcydzieło inżynierii miejskiej XXI wieku.

Oddany do użytku w 2012 r., mierzy 160 m długości, 25,5 m szerokości i aż 126 m wysokości! Powstał dzięki wykorzystaniu najnowocześniejszych technologii 3D, a jego koszt wyniósł okrągłe 15,5 miliona euro. Most nosi imię Settimii Spizzichino, jedynej kobiety, która przeżyła deportację z getta rzymskiego podczas II wojny światowej. Zmarła 3 lipca 2000 r. w szpitalu Fatebenefratelli na Wyspie Tyberyjskiej. Jej historia to nie tylko świadectwo tragedii, ale też siły i odwagi.
Po prawej stronie ukazuje się nam coś naprawdę wyjątkowego – Centrale Montemartini.

Dawna elektrownia, dziś jedno z najbardziej oryginalnych muzeów Rzymu. Uruchomiona 30 czerwca 1912 r., nosiła imię Giovanniego Montemartiniego – inżyniera, miejskiego planisty, człowieka, który kochał Rzym jak Dante piekło. Zmarł zresztą w 1913 r., podczas posiedzenia rady miejskiej – dosłownie „na stanowisku”. Elektrownia działała do roku 1963, a potem długo stała odłogiem, aż w roku 1995 zaczęła się jej druga młodość – jako siedziba tymczasowej wystawy lapidarium z Muzeów Kapitolińskich, zamkniętych wówczas z powodu renowacji.
Choć Muzea Kapitolińskie wznowiły działalność w 2005 r., duża część kolekcji pozostała w starej elektrowni. I dobrze – powstało unikalne miejsce, gdzie marmurowe rzeźby spotykają się z turbinami, a Afrodyta wygląda na turbinę parową z czułym zdziwieniem. O samej kolekcji opowiemy innym razem – to temat na osobny odcinek rzymskiej opery mydlanej o sztuce.
Wracamy na via Ostiense, idąc dalej wzdłuż kampusu Uniwersytetu Roma Tre – jeden z młodszych rzymskich uniwersytetów, ale już całkiem dorosły i prężny. Po prawej stronie ciągnie się Parco Schuster, gdzie znajduje się poruszający pomnik „Foresta d’acciaio”, czyli „Stalowy Las”.

Upamiętnia dziewiętnastu żołnierzy i cywilów, którzy zginęli 12 listopada 2003 r. w zamachu na bazę włoskich Carabinieri w Nassiriyah w Iraku. Składa się z dziewiętnastu stalowych monolitów, które można obejść, wejść między nie – i poczuć symbolicznie, że każdy z nas mógł być na ich miejscu. Autorem tego przejmującego dzieła jest zespół artystów: Giuseppe Spagnulo, Lucio Agazzi, Maurizio Costacurta, Nicola Agazzi, Gabriele Amadori, Enrico Pocopagni i Paolo Pittaluga.
Ale to nie koniec tajemnic Parco Schuster. Na jego końcu odkrywamy coś z zupełnie innej epoki – Nekropolię św. Pawła.

To tutaj, na terenach dzisiejszego parku oraz pod Bazyliką św. Pawła za Murami, znajdował się w I wieku naszej ery wielki cmentarz pogański. Gdy pochowano tu apostoła Pawła, cmentarz „awansował” – stał się miejscem spoczynku również dla chrześcijan.
Odkryty pod koniec XIX wieku, skrywa dziś swoje sekrety głęboko pod ziemią. Dla zwiedzających udostępniony jest jedynie maleńki fragment, przykryty daszkiem, który chroni ruiny przed słońcem i deszczem. Ale nie dajcie się zwieść – nekropolia sięga kilku poziomów w głąb ziemi! Dla spragnionych większych wrażeń polecamy wizytę w restauracji Saulo, przy via Ostiense 251. Na jej dziedzińcu zobaczymy świetnie zachowane grobowce z I–IV wieku – to jedyna knajpa, w której pizza serwowana jest obok sarkofagu. Smacznego i… wiecznego!
Przed nami ostatni i – jak to zwykle bywa – najlepszy punkt naszego spaceru. Wielki finał! Oto ona: Bazylika św. Pawła za Murami (San Paolo fuori le Mura), której monumentalna sylwetka wyłania się niczym aktorka filmowa z dymu teatralnej mgły. Piękna, dostojna, skromna tylko z pozoru – a przede wszystkim historycznie i duchowo ciężkiego kalibru. To jedna z czterech bazylik papieskich, druga co do wielkości po św. Piotrze, ale w sercach wielu – nie mniej ważna. Jak głosi tradycja, to tutaj św. Lucyna Rzymska pochowała ciało św. Pawła Apostoła. Coś jak VIP-sektor nieba.
Zacznijmy jak zawsze od początku. Między rokiem 64 a 67, czyli gdzieś w okolicach największego „bumu” prześladowań chrześcijan za Nerona, św. Paweł został ścięty mieczem – obywatel rzymski nie mógł przecież być ukrzyżowany jak zwykły śmiertelnik. Ścięto go tam, gdzie dziś stoi kościół Opactwa Tre Fontane (Via di Acque Salvie 1) – około 3,5 km stąd. Miejsce pochówku oznaczono niewielką kapliczką, która bardzo szybko zaczęła przyciągać tłumy pielgrzymów. Rzymianie zawsze mieli nosa do „świętych miejsc”.
Widząc ten religijny ferment, Konstantyn Wielki – cesarz od edyktu mediolańskiego i chrześcijańskiego PR-u – postanowił zbudować tu bazylikę, konsekrowaną 18 listopada 324 r. przez papieża Sylwestra I. Z tej konstrukcji do dziś przetrwała tylko krzywizna absydy, ale kiedyś miała trzy nawy i złoty krzyż nad grobem apostoła – zaiste, skromnie jak na cesarski gest.
Jednak tłumy rosły, a ciasnota nie sprzyja duchowym uniesieniom. Dlatego w latach 386–390 cesarze Teodozjusz I, Gracjan i Walentynian II zamówili wersję deluxe. Konsekracja odbyła się w 390 r. za pontyfikatu papieża Syrycjusza, ale dopieszczanie świątyni trwało aż do 395 r., za panowania Flawiusza Honoriusza.
Architektem całego przedsięwzięcia był niejaki Ciriade, znany jako „profesor mechanicus” – czyli człowiek od rzeczy niemożliwych. Pięć naw, osiemdziesiąt kolumn – do dziś robi wrażenie. A potem? Jak to bywa w Rzymie – jeszcze więcej złocenia i pobożnego przepychu.
Papież Leon I Wielki (przed rokiem 440) dodał łuk triumfalny, mozaiki i galerię portretów papieży. Pojawiły się też sceny ze Starego Testamentu, Dziejów Apostolskich, wizerunki Chrystusa, Dwunastu Patriarchów z Apokalipsy, św. Piotra i Pawła, a także podwyższony transept – żeby świętość była lepiej widoczna z ostatniego rzędu.
Na przełomie V i VI wieku, papież Symmachus zajął się odnową absydy i budową habitacula – hostelu dla biedniejszych pielgrzymów. Taki średniowieczny Airbnb z opcją modlitwy. W VII wieku papież Sergiusz I postanowił go wyburzyć – widać standardy się zmieniły.
W kolejnych stuleciach bazylikę podwyższano, przesuwano ołtarz (żeby stał dokładnie nad grobem św. Pawła), a w VIII wieku położono nową posadzkę. Pod koniec tego stulecia papież Leon III dorzucił marmurową podłogę, co na tamte czasy było jak dziś parkiet dębowy z podgrzewaniem.
W IX wieku Jan VIII opasał bazylikę murami obronnymi z wieżami. Dzięki temu miejsce to zwano Giovannopolis – niemal jak osobne miasto świętości. Powstała też dzwonnica.
W roku 1285, rzeźbiarz Arnolfo di Cambio dodał cyborium, kandelabr i piękne krużganki klasztorne. Później, w roku 1600, Klemens VIII wzniósł nowy ołtarz główny, a Benedykt XIII w 1724 r. przebudował Kaplicę Krzyża, gdzie dziś przechowywany jest Najświętszy Sakrament. Znajduje się tam też krucyfiks z XIV wieku, który przypisuje się Pietro Cavalliniemu (lub, jak twierdzą inni – Tino di Camaino).
W roku 1787, w Rzymie przebywał pewien niemiecki turysta z ambicjami – Goethe. To dzięki jego „Podróży do Włoch” wiemy, jak wyglądała dawna bazylika. Ale niestety…
W nocy z 15 na 16 lipca 1823 r. w bazylice wybuchł pożar. Przez 5 godzin ogień pożerał świętość, którą Rzym pielęgnował przez półtora tysiąca lat. Wszystko przez roztargnionego dekarza, który nie zgasił ognia po pracy – klasyczny przypadek „a co może się stać?”.
Ale jak każda tragedia, i ta ma swą legendę. Pius VII, zauważywszy brak miejsca na nowy portret papieża, miał przewidzieć katastrofę. Tak się przeraził, że zasłabł, złamał nogę i umarł w przekonaniu, że jego ulubiona bazylika wciąż stoi… Od tamtej pory mówi się, że gdy zabraknie miejsca na nowy portret papieża – nastąpi koniec Kościoła. Nic dziwnego, że dziś zakonnicy pilnują, by miejsca było aż nadto.
Bazylika była tak zniszczona, że trzeba było ją wyburzyć niemal w całości. Przetrwały: absyda, łuk triumfalny, część transeptu, kaplice, cyborium, kandelabr i krużganki.
Odbudowę zarządził Leon XII, który 25 stycznia 1825 r. ogłosił encyklikę „Ad plurimas”. Biskupi ruszyli na finansowe łowy i… udało się! Zrzucili się m.in. królowie Sardynii, Francji, Obojga Sycylii, Niderlandów, car Mikołaj I, a nawet namiestnik Egiptu. Cóż, świętość łączy nawet odległe trony.
Pierwszy architekt, Pasquale Belli, korzystał z projektu Giuseppe Valadiera, ale ostateczny wygląd zawdzięczamy Luigiemu Polettiemu. Bazylikę konsekrowano 10 września 1854 r., ale prace trwały dalej.
W 1928 r. ukończono quadriportico – monumentalne atrium złożone ze 150 kolumn. Wcześniej, 23 kwietnia 1891 r., doszło jeszcze do wybuchu prochu w Forte Portuense – który zniszczył witraże z 1830 r. autorstwa Antonio Moroniego. W ich miejsce wstawiono alabastrowe płytki od króla Egiptu Fuada I. Ostatecznie budowę ukończono dopiero w 2006 r., kiedy to odsłonięto fragment grobu św. Pawła.
Idąc od strony Via Ostiense, zanim jeszcze zdążymy się dobrze zastanowić, gdzie właściwie zaczyna się ta cała świętość – z daleka wita nas smukła i dumna dzwonnica, przypominająca strażnika, który od wieków bacznie obserwuje pielgrzymów, turystów i gapiów. Wysoka, ceglana, nieco surowa – ale nie dajmy się zwieść: to stara dama z charakterem.

Podążamy w jej stronę niczym średniowieczni pątnicy, choć bez kurzu w sandałach. Po lewej stronie towarzyszy nam masywny mur – nie, to nie resztki jakiegoś rzymskiego castrum, ale ogrodzenie strzegące opactwa Benedyktynów, których obecność w tym miejscu datuje się od VIII wieku. Tak, dobrze czytasz – od kiedy Frankowie zaczynali dopiero rozumieć, że zamek może służyć nie tylko do zabawy, ale i do obrony.

Za tym murem, w zaciszu modlitwy, kontemplacji i dobrze zaopatrzonej biblioteki, mnisi Benedyktyńscy trwają nieprzerwanie od czasów, gdy Europa dopiero uczyła się pisać i czytać. To właśnie oni przez stulecia strzegli relikwii św. Pawła, dbali o bazylikę i przyjmowali rzesze pielgrzymów. I chociaż dziś ich styl życia może wydawać się „offline”, to nadal pozostają duchowymi strażnikami tego miejsca.
Ale zanim wpadniemy w zachwyt nad wnętrzem świątyni, warto wiedzieć, jak zwiedzać to wszystko z głową, a nie z rozdziawioną buzią. Zatem przedstawiam plan działania – nie mniej święty niż sama bazylika:

Zbliżając się do Bazyliki św. Pawła od strony via Ostiense, nie sposób nie zauważyć strzelistej dzwonnicy, która niczym średniowieczna latarnia morska wskazuje nam duchowy port docelowy. Tak, drodzy Państwo – nawigacja niepotrzebna, wystarczy spojrzeć w górę! To właśnie ona – kampanila oznaczona numerem 1 na planie.

Jej forma nie jest przypadkowa: pierwsze trzy kondygnacje budowano klasycznie, na planie kwadratu – stabilność przede wszystkim. Potem architekt pokusił się o nutkę szaleństwa: czwarty poziom ma już kształt oktagonu, a zwieńczenie wieży przypomina owalne tempietto – czyli miniaturową świątynię z koronkowymi kolumnami korynckimi. Grecja płakała, jak to rysowano.
Skręcamy w lewo i kontynuujemy nasz marsz wzdłuż muru opactwa benedyktyńskiego, które od VIII wieku zamieszkują ci skromni i pracowici mnisi. Jeśli się dobrze wsłuchamy, może usłyszymy odgłos przewracanych stron brewiarza.
Mijamy boczne wejście do bazyliki – oznaczone jako numer 2 – zaprojektowane z rozmachem przez nie byle kogo, bo samego Luigiego Polettiego.

Wejście to przypomina pronaos, czyli frontowy przedsionek greckiej świątyni – klasycyzm pełną gębą. Składa się z 12 marmurowych kolumn, a marmur ten przywędrował aż z góry Hymet w Grecji, czyli prawdziwa międzynarodówka kamieniarska.
W końcu wychodzimy na viale di San Paolo, gdzie fasada bazyliki objawia się nam w pełnej krasie. Jej przedsionek to tzw. quadriportico (numer 3), czyli monumentalne atrium z czterema rzędami kolumn – Rzymianie nie uznawali półśrodków.

Po przejściu przez część frontową ozdobioną medalionami z wizerunkami 12 apostołów, trafiamy na ogromny dziedziniec z nie mniej ogromnym posągiem św. Pawła autorstwa Giuseppe Obiciego. Święty trzyma miecz i spogląda surowo – jakby chciał powiedzieć: „Nie rób selfie. Módl się”.

Po prawej stronie znajduje się mniej znany, ale równie zasłużony św. Łukasz, dłuta Francesco Fabj-Altiniego. Całość projektu powstała w głowie wspomnianego już Polettiego, ale realizacji podjęli się w latach 1890–1928 Giuseppe Sacconi i Guglielmo Calderini – duet architektoniczny, który wiedział, co robi.
Nie zapominajmy o bocznych ścianach portyku – i one udekorowane są medalionami, tym razem z symbolami apostołów oraz niektórych uczniów św. Pawła. Nikt nie został pominięty – egalitaryzm w stylu rzymskim.
A teraz spójrzmy w górę: fasadę zdobią monumentalne mozaiki wykonane w latach 1854–1874. Zaprojektowali je Filippo Agricola i Nicola Consoni, którzy – pełni pokory – starali się naśladować pierwowzory średniowieczne. Efekt? Równie boski, co oryginały.
Mozaika ma trzy poziomy:
-
Najniższy: pomiędzy oknami widzimy czterech proroków większych (Izajasza, Daniela, Jeremiasza i Ezechiela). Twardy skład, jak na reprezentację nieba.
-
Środkowy: Agnus Dei, czyli Baranek Boży na Rajskiej Górze, z której wypływają cztery rzeki – symbole Ewangelii. W nich swoje pragnienie gaszą 12 jagniąt, czyli apostołowie w wersji zoologiczno-symbolicznej.
-
Górny: w trójkątnym tympanonie Chrystus błogosławi ze środka, a po jego bokach siedzą dwaj starzy znajomi – św. Piotr i św. Paweł.
Wchodzimy do narteksu, czyli przedsionka, w którym znajdziemy aż pięć portali prowadzących do wnętrza bazyliki.
-
Największe, środkowe drzwi to dzieło Antonio Marainiego z roku 1930. Mają 7,5 metra wysokości i 3,35 metra szerokości – czyli idealne, gdyby św. Paweł chciał wjechać do świątyni konno. Drzwi zdobią płaskorzeźby przedstawiające sceny z życia św. Piotra i św. Pawła, a wykonano je z brązu, ze srebrnym krzyżem inkrustowanym lapis lazuli. Robi wrażenie? I o to chodziło.
-
Po prawej mamy prawdziwy skarb: drzwi z XI wieku, które przetrwały pożar (choć lekko nadpalone), zostały zrekonstruowane i dziś służą jako Porta Santa – czyli Święta Brama, otwierana tylko w Roku Jubileuszowym. Dekorują je sceny ze Starego i Nowego Testamentu, wykonane w roku 1070 przez Staurachiosa da Scio. Bizancjum mówi „dzień dobry”.
W niszach między portalami – zgadli Państwo – stoją św. Piotr i św. Paweł. Bo w końcu to ich bazylika.
Wchodzimy do wnętrza bazyliki… ale uwaga! Przekraczając główną bramę, nie tylko przechodzimy z dziedzińca do nawy – my przechodzimy na teren Watykanu! Tak jest, to nie metafora. Bazylika św. Pawła za Murami ma status eksterytorialny, czyli jesteśmy w Rzymie, ale trochę jakby poza nim. Rzym nie Rzym, Watykan nie Watykan – wszystko jasne?
A teraz popatrzmy przed siebie. Wnętrze tej świątyni to nie przelewki: 131,66 metrów długości, 65 metrów szerokości, 29,7 metra wysokości. Gdyby ustawić tu dwunastopiętrowy blok, to jeszcze byłby zapas na krzyż wieńczący dach.

Bazylika opiera się na planie krzyża łacińskiego – klasyka sakralnej architektury. Przestrzeń podzielono na pięć naw, które oddzielają 80 monolitycznych kolumn z granitu. A każda z nich trzyma się dzielnie – już od XIX wieku. Nawa główna robi niemałe wrażenie: 24,6 metra szerokości to naprawdę sporo jak na miejsce przeznaczone do modlitwy. Aż człowiek się zastanawia, czy modlący się na końcu nawy słyszą jeszcze kazanie.
Spójrzmy w górę! Tam czeka nas prawdziwa uczta dla oka: sufit w stylu cinquecentesco, czyli renesansowy splendor pełną parą. Został wykonany na zlecenie papieża Piusa IX, którego herb papieski (stemma) znajduje się centralnie na suficie – skromność? Nie tym razem.

Pod nogami – mozaikowa podłoga z polichromowanego marmuru, która wygląda jakby geometryczne wzory projektował sam Pitagoras w przypływie artystycznej weny. Ściany również są z marmuru – bo przecież nie będziemy się ograniczać tylko do podłogi!
W odróżnieniu od wielu rzymskich bazylik, św. Paweł za Murami nie posiada kaplic bocznych. Zamiast tego mamy monumentalną przestrzeń podzieloną przez rzędy kolumn. I dobrze – dzięki temu można się nie zgubić w nadmiarze ołtarzy.

Nad arkadami kolumn biegną pasy tond, czyli okrągłych medalionów z mozaikowymi portretami wszystkich papieży – od św. Piotra aż po papieża Franciszka (na dzień dzisiejszy, oczywiście – lista jest „ciągle otwarta”). Benedyktyni, zmyślni gospodarze tego miejsca, przewidzieli miejsce na przyszłość, więc zobaczymy też trochę pustych tond – w razie gdyby Duch Święty się rozkręcił i powołał jeszcze kilkadziesiąt kolejnych.
Większość z tych portretów powstała w 1847 roku, z inicjatywy – a jakże – papieża Piusa IX, który po zgliszczach pożaru postanowił odtworzyć wcześniejsze wizerunki. Portrety wykonano w technice mozaiki na złotym tle – bo papieża nie wypada pokazać na czymś mniej szlachetnym niż czyste złoto. Warto jednak pamiętać, że większość tych wizerunków nie przedstawia rzeczywistego wyglądu papieży, bo zostały stworzone setki lat po ich śmierci. Dopiero współczesne portrety – od czasów fotografii – można uznać za coś w rodzaju duchowej legitymacji z PESELEM.
Wystarczy unieść wzrok jeszcze wyżej, by dostrzec 36 fresków, które zdobią górne partie naw i transeptu. Malowali je artyści nie byle jacy: Pietro Gagliardi, Francesco Podesti, Guglielmo De Sanctis, Francesco Coghetti i Cesare Mariani. Temat przewodni? „Sceny z życia św. Pawła” – bo jak już dedykujemy bazylikę Apostołowi Narodów, to warto przypomnieć jego biografię w formie obrazkowej, i to na dużym formacie.

A teraz nieco bardziej przyziemna refleksja: pod twoimi stopami znajduje się ponad 1700 płyt grobowych z inskrypcjami. W sumie około 5000 pochówków – historia Kościoła pisana liternictwem na marmurze. Jeśli więc masz wrażenie, że duchowość unosi się tu w powietrzu – masz rację. I to dosłownie.
W bocznych niszach zobaczymy monumentalne posągi apostołów, wykonane w 1884 roku przez takich mistrzów dłuta jak: Francesco Fabj-Altini, Antonio Allegretti, Giuseppe Trabacchi, Emilio Gallori, Eugenio Maccagnani i Filippo Cifariello. Każdy z nich dostał swojego świętego – powiedzmy, że to taki „team project” z duszą.
Odwróćmy się teraz w stronę wejścia – nad portalem zobaczymy dwa „Anioły”, które unoszą się jak heraldyczne drony. Po prawej dzieło Ignazio Jacometti, po lewej Salvatore Revelli – obaj aniołowie trzymają herb papieża Piusa IX, bo przecież nawet w niebie obowiązuje branding.

W prawej nawie bocznej znajdziemy makietę bazyliki, pokazującą jej architekturę w przekroju – gratka dla każdego miłośnika detalu, a także sposób, by pokazać dzieciom, że wielkość tej budowli to nie tylko metafora.

Zmierzając ku centrum świątyni, nie sposób przeoczyć monumentalnego łuku triumfalnego, znanego jako Arco Trionfale di Galla Placidia.

Nazwa pochodzi od cesarzowej Galli Placydii, żony Konstancjusza III – władczyni o gustach na tyle dobrych, że warto było jej poświęcić łuk. Jego główną funkcją jest oddzielenie nawy głównej od transeptu.
Łuk wspiera się na dwóch kolumnach z granitu z Montòrfano, zakończonych jońskimi kapitelami – harmonia, proporcja, podręcznik do historii sztuki w jednym.
Przed łukiem stoją dwa dumne posągi: „Św. Piotr” autorstwa Ignazio Jacometti (numer 4 na planie) oraz „Św. Paweł” dłuta Salvatore Revelli (numer 5) – para, której nie sposób pomylić, nawet jeśli nie czytamy tabliczek.
Co przedstawia sam łuk?
-
Centralnie: „Błogosławiący Chrystus Salwator” z dwoma adorującymi aniołami, otoczony przez symbole Ewangelistów i 24 Starców Apokalipsy – czyli wszystko, co trzeba, by zrobić wrażenie na nawet najbardziej wymagających pielgrzymach.
-
Dolne partie łuku: Święty Piotr i Święty Paweł – bo bez nich całość byłaby niekompletna.
-
Z drugiej strony łuku: znów Chrystus, tym razem w towarzystwie symboli św. Łukasza i św. Marka, oraz – a jakże – Święci Piotr i Paweł, po raz drugi. Apostolski duet na bis.
Ponad ołtarzem głównym nie sposób nie zauważyć przepięknego cyborium (nr 6), które z dumą wspiera się na czterech kolumnach niczym baldachimowa korona nad miejscem najświętszym. To dzieło Arnolfo di Cambio, wykonane w roku 1284, to prawdziwa gotycka perła wśród rzymskiego baroku – można rzec, że to jak znalezienie średniowiecznej zbroi w garderobie papieża z rokokową słabością do koronek.

Co ciekawe, Arnolfo nie pracował sam – w dokumentach pojawia się tajemniczy „socius Petrus”, którego zidentyfikować próbują współcześni Indiana Jonesowie historii sztuki. Najczęściej typuje się Pietro Cavalliniego, ale pojawia się też alternatywa – Pietro di Oderisio. Kto by nie był tym drugim z duetu, jedno jest pewne: opat Bartolomeo, który zlecił budowę, wiedział, komu powierza realizację marzenia o monumentalnym tabernakulum.
To gotyckie arcydzieło wykonano z marmuru i osadzono na czterech kolumnach z czerwonego porfiru – symbolu władzy cesarskiej, jakby podkreślając: „tu króluje Chrystus”. Niestety, oryginalne kolumny nie przetrwały – te obecne to efekt XIX-wiecznej renowacji. Kapitele? Naturalnie – ze złoconego marmuru, bo przecież nie będziemy oszczędzać na najważniejszym ołtarzu bazyliki! W niszach baldachimu pysznią się posągi: „Św. Piotr”, „Św. Paweł”, „Św. Łukasz” i „Św. Benedykt” – w sam raz, żeby zapewnić ekumeniczną reprezentację świętych.
Na baldachimie znajdziemy osiem płaskorzeźb, które można czytać jak komiks dla pobożnych: „Opat Bartolomeo”, „Ofiarowanie tabernakulum św. Pawłowi”, „Św. Łukasz”, „Kain i Abel składający ofiarę Wszechmocnemu” (Bóg w tej scenie przyjmuje jedną ofiarę, a drugą – niczym wybredny sommelier – odrzuca ruchem ręki), „Konstantyn i Teodozjusz”, „Adam i Ewa zbrukani grzechem” – to trochę jak tabloida Edenu. W czterech tympanonach ulokowano anioły, zapewne czuwające, by żadne doczesne niechlujstwo nie zakłóciło sacrum.
Pod ołtarzem głównym, w tzw. konfesji, zobaczymy to, co pielgrzymów elektryzuje najbardziej – odsłonięty fragment grobowca, w którym, wedle tradycji, pochowano św. Pawła (nr 7). Obok – fragment starej absydy z oryginalnej bazyliki konstantyńskiej. I jest też łańcuch, którym rzekomo był skuty święty. Mówiąc obrazowo – po drugiej stronie ołtarza znajdziemy duchowe dziedzictwo, a po tej – jego literalny, żelazny ciężar.

Ale to jeszcze nie koniec gotyckich rarytasów. Po prawej stronie ołtarza stoi niepozorne, a jednak niezwykłe dzieło: kandelabr paschalny (nr 8), wykonany przez Pietro Vassalletto i Nicolò D’Angelo w XII wieku.

Jego baza to coś w rodzaju biblijnego ZOO – cztery pary zwierząt trzymane za szyje przez kobiety, które najwyraźniej wzięły na poważnie rolę zarządczyń Arki Noego. Na trzonie znajdziemy płaskorzeźby z Epizodami Pasyjnymi – w sam raz, by podczas Wielkanocy mieć materiał do refleksji i estetycznej kontemplacji.
Spójrzmy teraz wyżej, ku absydzie (nr 9), którą niemal w całości zdominowała olbrzymia mozaika z czasów papieża Honoriusza III (XIII w.).

Centralną postacią jest „Chrystus Błogosławiący”, u stóp którego widnieje malutki napis: „HONORIUS III” – taka średniowieczna sygnatura producenta. Po jego prawicy – Święci Piotr i Andrzej, po lewej – Święci Paweł i Łukasz. Poniżej znajduje się „Krzyż Tronujący” flankowany przez anioły oraz rząd apostołów i świętych pomiędzy palmami – można powiedzieć, że to biblijny lineup w wersji VIP.
Na łuku absydalnym również sporo się dzieje. Po prawej – „Św. Jan Ewangelista błogosławi Jana XXII” oraz jego symbol. Po lewej zaś – „Madonna z Dzieciątkiem na tronie” i symbol św. Mateusza. Autorem tego wspaniałego mozaikowego spektaklu był Pietro Cavallini – człowiek, który mozaikę traktował jak fresk, a złote tło potrafił uczynić niemal lirycznym.
A teraz crème de la crème absydalnej symboliki: Tron Papieski. W jego centrum znajduje się złocona płaskorzeźba „Chrystus przekazuje klucze św. Piotrowi” autorstwa Pietro Teneraniego – scena, która przypomina każdemu papieżowi, kto tu naprawdę rozdaje karty. A nad tym wszystkim – w lunecie – dramatyczne i zarazem mistyczne przedstawienie: „Św. Paweł wzniesiony do trzeciego nieba” – dzieło Vincenzo Camucciniego z roku 1840.
No właśnie – trzecie niebo. Co to takiego? To nie tylko wyraz z Listu do Koryntian, ale i część starochrześcijańskiej koncepcji Siedmiu Niebios. Otóż:
-
Pierwsze Niebo – blisko Ziemi, czyli powietrze i chmury. Mieszkają tam złe duchy, zapewne ci, którzy spóźnili się na rekolekcje.
-
Drugie Niebo – firmament. Tam przetrzymywani są aniołowie-dezerterzy, oczekujący sądu – taki duchowy Guantanamo.
-
Trzecie Niebo – Raj, gdzie dusze spokojnie czekają na zmartwychwstanie. Podobno graniczy z Piekłem, czyli – jak to w życiu – od Raju do Gehenny tylko jeden krok.
-
Czwarte Niebo – Słońce i Księżyc, czyli iluminacja nie z tej ziemi.
-
Piąte Niebo – Niebo Czuwających: 200 000 upadłych aniołów pod wodzą Semyazzy, zbuntowanego herosa, który dziś rządzi wśród Upadłych.
-
Szóste Niebo – Dom Siedmiu: Archaniołów, Cherubinów, Serafinów i… Feniksów (tak, tych od odrodzenia).
-
Siódme Niebo – mieszkanie samego Boga. Stąd powiedzenie „być w siódmym niebie”, bo wyżej to już tylko tron Wszechmogącego i niebiańskie espresso.
Transept, czyli monumentalne skrzydło przecinające nawę główną bazyliki, przyciąga wzrok już od pierwszego spojrzenia. Nie sposób nie unieść głowy w zachwycie — sufit aż kipi od papieskich herbów, każdy bardziej dostojny od drugiego. Mamy tu stemmy Piusa VII, Leona XII, Piusa IX oraz Grzegorza XV – prawdziwy panteon pontyfikalnych podpisów. A jakby tego było mało, dostrzeżemy jeszcze jedno godło – Stemma Bazylikalna, przedstawiające ramię dzierżące miecz. Delikatna sugestia, że w tej bazylice łaska i miecz idą ręka w rękę.
Pilastry korynckie w tej części nie są tylko dekoracją – mają historię! Powstały z fragmentów kolumn pochodzących z antycznej bazyliki. To trochę tak, jakbyśmy przy stole świątecznym usadzili przodków – nie tylko ich duch jest z nami, ale i ich fizyczna obecność, zaklęta w marmurze.
W obu ramionach transeptu pysznią się ołtarze wykonane z luksusowego malachitu i lapis lazuli. I nie byle kto je podarował – sam car Mikołaj I. Prawdopodobnie pomyślał, że skoro nie może mieć bazyliki w Petersburgu, to przynajmniej dołoży się do jednej w Rzymie.
W lewym ramieniu transeptu znajdziemy ołtarz nr 10 z dramatycznym przedstawieniem „Nawrócenia św. Pawła” autorstwa Vincenzo Camucciniego – scena przemiany, jaką niejeden polityk chciałby przeżyć przed wyborami. Po bokach stoją dwie marmurowe postacie: „Św. Romuald” (nr 11) wyrzeźbiony przez Achille Stocchiego oraz „Św. Grzegorz Wielki” (nr 12), dzieło Francesco Massimiliano Laboureura. Każda z tych rzeźb to symfonia w marmurze – szlachetna, spokojna, a jednocześnie pełna duchowego napięcia.

W tej samej części transeptu nie przegapmy organów, które mają własną historię podróży.

Powstały w pracowni braci Serassi i pierwotnie rozbrzmiewały w arcybazylice św. Jana na Lateranie, ale w 1885 r. papież Leon XIII postanowił je „przeprowadzić” tutaj. Może szukały lepszej akustyki?
Zanim dotrzemy do absydy, skręćmy w lewo – znajdziemy tam dwie kaplice.
Pierwsza to Kaplica św. Stefana (nr 13).

W Polsce bardziej znany jako Szczepan, choć – bądźmy szczerzy – to po prostu zdrobniała wersja imienia Stefan, jak „Stefciu” na pielgrzymce. W kaplicy stoi pełen dostojeństwa posąg protomęczennika autorstwa Rinaldo Rinaldiego. Towarzyszą mu dwa obrazy: po prawej dramatyczne „Ukamienowanie świętego Szczepana” pędzla Francesco Podestiego, a po lewej – pełne napięcia „Św. Szczepan osądzony przez Sanhedryn” autorstwa Francesco Coghettiego. W skrócie: nie był to jego najlepszy dzień.
Tuż obok znajduje się Kaplica Przenajświętszego Sakramentu (nr 14), której projekt wyszedł spod ręki niezrównanego Carlo Maderny.

Co ciekawe – przetrwała ona pożar bazyliki praktycznie bez szwanku, jakby mówiła ogniowi: „Nie ze mną te numery”. Wewnątrz kryje się bezcenny „Krucyfiks” z XIV wieku, przypisywany Pietro Cavalliniemu (choć są tacy, którzy upierają się, że stworzył go Tino da Camaino). Sam Cavallini, nota bene, spoczywa w tym miejscu – nieco bardziej statyczny niż jego Chrystus. Po lewej stronie zauważymy mozaikę „Madonny” z XII wieku, a po prawej – drewniany posąg św. Pawła z przełomu XIV i XV w., noszący na sobie wyraźne ślady ognia.

Przetrwał jak prawdziwy weteran. W niszy po lewej dumnie prezentuje się „Św. Brygida”, dzieło Stefano Maderna.
Za absydą znajdziemy Kaplicę św. Wawrzyńca (nr 15), również projektu Carlo Maderny, ukończoną w 1629 roku.

W centrum znajduje się marmurowy tryptyk stworzony przez artystów szkoły Andrea Bregno w 1492 roku – rok, w którym Kolumb odkrył Amerykę, a rzymscy artyści kończyli arcydzieło. Inkrustowane stelle chóru i obrazy Giuseppe Ghezzi’ego, w tym słynna „Ostatnia Wieczerza”, dopełniają całości. A jeśli słuch masz czuły, nie przegap organów Williama George’a Trice’a z 1891 roku, które do 1911 roku znajdowały się w kościele Sant’Anselmo na Awentynie. Tak, one też przeprowadziły się w lepsze miejsce.
Po sąsiedzku odnajdziemy Kaplicę św. Benedykta (nr 16), zaprojektowaną przez Luigiego Polettiego na wzór celli antycznej świątyni.

Dwanaście marmurowych kolumn przyjechało aż z etruskiego miasta Weje – prawdziwe marmurowe VIP-y. W centrum siedzi sobie spokojnie św. Benedykt, wyrzeźbiony przez Pietro Teneraniego, w pozycji godnej mędrca i opata. Przy wejściu wita nas kropielnica Pietro Galli z 1860 roku (nr 17).

W prawym ramieniu transeptu, dla symetrii, zobaczymy ołtarz nr 18 z mozaikową kopią „Koronacji Marii” według Giulio Romano i Francesco Penni’ego.

Po bokach czuwają rzeźby: „Św. Scholastyka” dłuta Felice Baini (nr 19) oraz „Św. Benedykt” autorstwa Filippo Gnaccarini (nr 20).
Zaraz obok, po prawej stronie ołtarza, znajduje się Sala Męczeństwa, znana także jako Oratorium św. Juliana (nr 21). W jej wnętrzu zachowały się fragmenty fresków z XII i XIII wieku, przedstawiające świętych czczonych przez benedyktynów. Wśród nich znajdziemy choćby św. Cezara z Terraciny – dziś trochę zapomnianego, ale kiedyś prawdziwą gwiazdę klasztornej sceny.
Z oratorium przechodzimy do Baptysterium (nr 22), zbudowanego na planie krzyża greckiego. Cztery antyczne kolumny z jońskimi kapitelami dodają mu urody i klasy. W niszy stoi posąg św. Pawła, przypisywany Antoniazzo Romano, z miną surową i pełną skupienia – nic dziwnego, tyle lat towarzyszy pielgrzymom. Kolejna sala, do której trafimy, to Sala Gregoriańska (nr 23) z monumentalnym posągiem Grzegorza XVI, dłuta wspomnianego wcześniej Rinaldo Rinaldiego. Na ścianach odnajdziemy freski z XV wieku: „Chrystus adorowany przez anioły”, „Madonna z Dzieciątkiem wśród świętych”, a także mozaiki z absydy z XIII wieku. W skrócie – duchowość i sztuka w jednym.
Tuż obok zobaczymy przejście do krużganków (nr 24). Zaprojektowane przez Pietro Vassalletto w XII wieku, ukończone przed rokiem 1214.

To arcydzieło sztuki kosmatów – arte cosmatesca. Kolumny? Do wyboru, do koloru: gładkie, spiralne, mozaikowe, a nawet takie, których nie sposób opisać bez gestykulacji.

Szczególnie wyróżnia się ramię sąsiadujące z bazyliką – kolumny bardziej wyrafinowane, bazy pełne fantastycznych stworów, łuki oplecione motywami roślinnymi. A pod fryzem biegnie poetycka inskrypcja:
„To miejsce, dekorowane z wielkim przepychem, kryje święte milicje . Tu studiuje, czyta i modli się rodzina klasztorna. Obowiązuje ich klauzura, dlatego miejsce to nazywa się Chiostro od słowa chiudere (zamykać). Tu mieszkają pobożni bracia, którzy radują się w Chrystusie. Krużganek z zewnątrz jest najpiękniejszy w mieście, podczas gdy wewnątrz obowiązuje surowa reguła klasztornej rodziny. Piękno krużganka podkreślone przez złoto przewyższa wszystkie inne, gdyż zbudowany on jest z godnych podziwu materiałów. Dzieło to zapoczątkował urodzony w Kapui Pietro, którego później Rzym uhonorował kapeluszem kardynalskim; resztę dokończyła w latach, w których był opatem, opatrznościowa prawica Jana”.
W skrócie znaczy mniej więcej: „Pięknie tu, ale pamiętaj – jesteś w klasztorze, nie w spa.”
W ściany krużganków wmurowano fragmenty starożytnej bazyliki i nekropolii, a wśród eksponatów wyróżnia się rzymski sarkofag zdobiony scenami z Apollinem i Muzami, Apollinem i Marsjaszem oraz Apollinem grającym na lirze – to dopiero muzyczne tour de force!
Z krużganków przechodzimy do Pinakoteki (nr 25). Na jej ścianach widzimy portrety papieży, a także bezcenne dzieła: „Madonnę z Dzieciątkiem” w stylu Antoniazzo Romano, „Zwiastowanie”, „Męczeństwo św. Sebastiana”, „Świętych Piotra i Pawła” – wszystko szkoła umbryjska z XVI w.. Do tego jeszcze „Madonna z Dzieciątkiem” autorstwa Benvenuto di Giovanni, „Biczowanie” pędzla Bramantino i inne skarby. Na środku stoi Kaplica Relikwii (nr 26) z krzyżem z pozłacanego srebra, przypisywanym Nicola da Guardiagrele – prawdziwa perełka.
A na koniec? Wyjście z bazyliki to nie tylko koniec duchowej podróży, ale i początek bardzo ziemskich przyjemności. Można tu kupić pamiątki, napić się kawy i podziwiać zachowane kapitele i fragmenty kolumn starożytnej bazyliki. Dla głodnych wiedzy – Muzeum Archeologiczne czeka z reliktami przeszłości. I pamiętajmy: od 1980 roku bazylika św. Pawła za Murami widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO – i słusznie!

Tym samym kończymy nasz spacer po dzielnicy Ostiense. Kto by pomyślał, że za murami można zmieścić tyle historii?
Do zobaczenia kolejnym razem – Rzym jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
——————————-
Podoba Ci się Spacerownik po Rzymie? Postaw nam kawę, przy kawie teksty szybciej się piszą 😜
Bibliografia:
- Claudia Cerchiai, I Rioni e i Quartieri di Roma, Roma, 1991;
- Claudio Rendina, I quartieri di Roma, Roma, 2006;
- Zygmunt Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian, Warszawa 2003;
- Settimia Spizzichino, Isa di Nepi Olper, Gli anni rubati: le memorie di Settimia Spizzichino, reduce dai lager di Auschwitz e Bergen-Belsen, Comune di Cava de’ Tirreni, 1996;
- Marina Bertoletti, Maddalena Cima e Emilia Talamo, Centrale Montemartini. Musei Capitolini, in Musei in Comune. Roma, Milano 2006;
- Luciano Zeppegno, Roberto Mattonelli, Le chiese di Roma, Roma, 1996;
- Niccolò Costa, Le Basiliche Maggiori, meta obbligata del pellegrino a Roma, Città del Vaticano, 2003;
- Marina Docci, San Paolo fuori le mura: dalle origini alla basilica delle origini, Roma, 2006;
- Graziano Fronzuto, Organi di Roma. Gli organi delle quattro basiliche maggiori, Firenze 2007;
- Marina Docci, San Paolo fuori le mura: dalle origini alla basilica delle origini, Roma 2006.
Za dużo o bogu i kościołach, a za mało o innych zabytkach. Nie polecam.
“Pod posadzką bowiem odkryto ponad 1700 płyt grobowych z inskrypcjami. Szacuje się, że pod bazyliką znajduje się około 5000 pochówków.”
Z jakich czasow sa te plyty grobowe i pochowki?
Od II w. p.n.e. do IV w. n.e.
Dziękuję za wspaniałe informacje o bazylice św. Pawła za murami. Przewodniki, które mam, nie zadowalały mnie ani trochę. Wreszcie znalazłam rzetelne opracowanie dotyczące tej jakże ważnej dla cywilizacji zachodniej świątyni. Jeszcze raz piękne dzięki. Czekam na więcej podobnych opracowań dla wielbicieli Rzymu.
Dziękujemy za miłe słowa 🙂