Dziś czeka nas ostatni spacer po tej wyjątkowo eleganckiej, choć lekko snobistycznej części Rzymu, znanej z wdzięcznym przydomkiem: „Dzielnica Renesansu”. Zanim jednak zaczniemy płakać jak Matka Boska w 1480 roku, z powodu rychłego końca naszej renesansowej włóczęgi, ruszajmy z fasonem ku ostatnim zakamarkom cudów, grzechów i skandali. Będzie ekskluzywnie, będzie historycznie, będzie… drogo.
Zaczynamy, jak przystało na ludzi z klasą i tradycją, tuż przy placu Piazza di Ponte Sant’Angelo, w miejscu gdzie ulica via di Panico rozpoczyna swój, nieco dramatyczny z nazwy, lecz malowniczy bieg. Nie, nie chodzi o panikę wywołaną cenami lokalnych antyków – to nie żart – nazwa ulicy pochodzi od rodziny Panico, która wprowadziła się tu w roku 1456. Uliczka zaś została uporządkowana – co nieczęsto się w Rzymie zdarza – w 1546 roku, za pontyfikatu papieża Pawła III.
Już po kilku krokach warto zadrzeć głowę – nie z pychy, lecz z potrzeby duchowej i historycznej. Zobaczymy bowiem zjawisko typowo rzymskie, czyli Madonelle – nie, nie chodzi o fanklub piosenkarki Madonny, lecz o kapliczki z wizerunkiem Matki Boskiej. Mogą być w formie fresków, mozaik, rzeźb czy obrazów i pełniły nie tylko funkcję religijną, ale też praktyczną: wskazywały drogę nocnym błądzącym, którzy wracali z wina lub modlitwy – często zresztą z jednego i drugiego jednocześnie.
Na via di Panico spotykamy… jedną i pół Madonny. To nie żart – pod numerem 29 znajdziemy obraz „Matka Boska Miłosierna”, a kawałek dalej, na rogu z vicolo di San Celso, teoretycznie powinien znajdować się drugi wizerunek: „Madonna z Dzieciątkiem na ręku i św. Filipem Nereuszem”. Ale go… nie ma. Pozostało tylko puste miejsce i tabliczka – niczym po zgubionej relikwii. Rzymski detektyw mógłby się tu nieźle wykazać.

Docieramy do rozwidlenia drogi, za którym dumnie prezentuje się Palazzo Taverna – choć starsi mieszkańcy znają go też jako Palazzo Gabrielli albo Palazzo Orsini.

A zaczęło się wszystko w średniowieczu – w XIII wieku stała tu forteca kardynała Giordano Orsiniego, która z czasem przekształciła się w wygodną, arystokratyczną willę. Ślady dawnej obronności można dziś wypatrzyć w vicolo Domizio, gdzie przetrwał jeden z pierwotnych budynków.

W 1549 roku rezydencję objął słynny kardynał Ippolito d’Este, miłośnik sztuki i literatury, który organizował tu spotkania z Torquato Tasso – tak, tym od „Jerozolimy wyzwolonej”, nie mylić z Tasso od lodów. W 1688 roku zbankrutowany książę Flavio Orsini musiał sprzedać pałac, który przeszedł w ręce szlacheckiej rodziny z Mediolanu – Taverna – i do dziś pozostaje ich własnością. Wewnątrz znajdziemy pięć renesansowych budynków zaprojektowanych przez Baldassarre Peruzzi, a w centrum – zachwycający dziedziniec z fontanną autorstwa Antoniego Felice Casoni z 1618 roku. Kiedyś fontannę strzegły dwa heraldyczne niedźwiedzie Orsinich – dziś stoją z boku i patrzą smętnie, bo z ich pysków nie leci już woda, tylko wspomnienia.

Podążając dalej via di Monte Giordano, wkraczamy na teren magiczny dla każdego łowcy skarbów: rzymskie antykwariaty! We Włoszech słowo „antiquario” znaczy więcej niż u nas: to sklepy z obrazami, meblami, posągami, a czasem i z kawałkiem historii papieskiego pierścienia. Witryny warto podziwiać uważnie – nigdy nie wiadomo, czy wśród nich nie znajdzie się oryginał Caravaggia (zresztą z Caravaggiem w Rzymie wszystko możliwe).
Za łukiem ulica łączy się z vicolo delle Vacche (dosłownie: „zaułek krów”, ale żadnych nie widziałem – może mają urlop).

Skręcamy w prawo i zatrzymujemy się przed numerem 8 – to Palazzo Gambirasi, dzieło Giovanni Antonio De Rossi z roku 1659. Wśród mieszkańców byli m.in. architekt Francesco Azzurri oraz pisarz Domenico Gnoli – bez wątpienia doborowe towarzystwo.

Wkraczamy teraz w via della Pace, która z gracją skręca w lewo o 90 stopni i… bang! Oto naszym oczom ukazuje się perła, cud i architektoniczna zagadka: kościół Santa Maria della Pace.

Powstał on – i to nie przesadzam – w miejscu cudu, który wydarzył się w 1480 roku. Pewien pijany żołnierz, najwyraźniej rozczarowany lokalną sztuką sakralną, rzucił kamieniem w obraz Matki Boskiej. Obraz zapłakał krwawymi łzami. Takie rzeczy tylko w Rzymie. Papież Sykstus IV przybył, zobaczył i… uwierzył – a potem ufundował budowę kościoła.
Pierwotna nazwa miała brzmieć Santa Maria della Virtù, ale od 1484 roku, po pokoju w wojnie solnej z Ferrarą, przyjęto nazwę Santa Maria della Pace. Bo jak pokój, to z rozmachem i pod wezwaniem Matki Boskiej.


W 1656 roku za sprawą Pietro da Cortona kościół zyskał nową, olśniewającą fasadę z przedsionkiem wzorowanym na starożytnej świątyni greckiej – do tego dochodzi inskrypcja z psalmu 72:
„SUSCIPIANT MONTES PACEM POPULO ET COLLES IUSTITIAM”
(„Niech góry przyniosą ludowi pokój, a wzgórza sprawiedliwość”). Poezja kamienia!
Wewnątrz – istne muzeum renesansowej sztuki. Krótka nawa, wielka kopuła, a w kaplicach skarby, że aż dech zapiera:
Po prawej:
-
Kaplica Chigi – ze słynnymi Sybillami autorstwa Rafaela.
-
Kaplica Cesi – projektu Antonio da Sangallo Młodszego.
Po lewej:
-
Kaplica Mignanelli – dzieła Marcello Venusti i Filippo Lauri.
-
Kaplica Ponzetti – z grobem z 1505 r. oraz freskami Baldassarre Peruzzi.
W ołtarzu głównym – obraz „Królowa Pokoju” w oprawie autorstwa Carlo Maderno i rzeźby Stefano Maderno. A obok – kaplica z Krucyfiksem z 1490 roku i obrazem Orazio Gentileschi.
I na koniec crème de la crème: Krużganki Bramantego (Chiostro del Bramante).

Powstały w latach 1500–1504 z inicjatywy kardynała Oliviero Carafa. To było pierwsze wielkie dzieło Bramantego w Rzymie. I, powiedzmy sobie szczerze – od razu sztos.
Po obu stronach fasady kościoła della Pace – tej z błogosławieństwem w nazwie, ale często z przekleństwami w ustach kierowców próbujących się przecisnąć przez tutejsze wąskie uliczki – znajdują się dwa przesmyki dla pieszych. Wybierzmy ten po prawej stronie – oto Vicolo della Pace, zaułek niepozorny, ale jakże użyteczny.

Kilkadziesiąt kroków później jesteśmy na Via di S. Maria dell’Anima, gdzie – proszę bardzo – tuż obok wyrasta jak z ziemi monumentalna fasada kościoła Santa Maria dell’Anima.

Co za szyk, co za rozmach! I pomyśleć, że kiedyś była tu… maleńka kaplica dla pielgrzymów z Niemiec, Holandii i Flandrii. Dziś, z taką fasadą, można by tu śmiało nakręcić renesansowy sequel “Gra o Tron Papieski”.
Budowę obecnej świątyni rozpoczęto w 1500 roku, a zakończono w 1523 – akurat wtedy, gdy w Rzymie kończyła się jedna epoka, a zaczynała inna, znacznie bardziej burzliwa. Autorstwo projektu przypisuje się Giuliano da Sangallo, choć – jak to w Rzymie – pewności nie ma, bo z dokumentacją bywało różnie, zwłaszcza po paru trzęsieniach ziemi i wizycie Napoleona.
Wezwanie kościoła – „Maria dell’Anima”, czyli Maria od Duszy – zawdzięcza on odkryciu fresku przedstawiającego Marię pomiędzy duszami w czyśćcu, który wyszedł na światło dzienne podczas rozbudowy świątyni. Oto przykład, jak roboty budowlane mogą wpłynąć na duchowość narodu – z czego nasi sąsiedzi z północy skrzętnie skorzystali.
Ale idylla nie trwała długo. W 1798 roku, podczas inwazji francuskiej, kościół zamienił się w coś między oborą a stajnią – przybytkiem raczej zoologicznym niż sakralnym. Renowacja była więc nie tyle potrzebą, co aktem liturgicznego ratunku. Dokonano jej w 1843 roku.
Fasada jest trójpodziałowa – jak porządna symfonia klasyczna. W tympanonie głównego portalu widzimy rzeźbiarską grupę „Madonna między modlącymi”, autorstwa Andrea Sansovino – nie mylić z jego kuzynem, Sansovino z sąsiedniego miasteczka, który zamiast dłutem operował winoroślą.
Na drugim poziomie – trzy wielkie okna; na trzecim – owalny otwór otoczony pilastrami oraz herby Hadriana VI, którego historia to temat na film: ostatni papież nie-Włoch aż do czasów Jana Pawła II, wybrany na biskupa Rzymu… mimo że nie było go na konklawe. Współczesne wybory parlamentarne mogłyby się od Kościoła uczyć, jak skutecznie podejmować decyzje bez udziału zainteresowanego.
Hadrian VI zmarł w 1523 roku, a choć pochowano go w bazylice św. Piotra, potem – zapewne z powodu niepopularności – jego ciało przeniesiono tutaj. Miał opinię „najbardziej niepobożnego z pobożnych”, czyli coś jak księgowy w zakonie franciszkanów.

Wnętrze to klasyczny „Hallenkirche”, czyli kościół halowy – ulubiony format architektoniczny Niemców, którzy od zawsze kochali przestrzeń i symetrię. Po prawej stronie od wejścia znajduje się nagrobek kardynała Andreasa von Österreich, a po lewej kard. Gulielmo Enckenvoirta – jak widać, kościół ten stał się swego rodzaju “Domem Spokojnej Wieczności” dla elit północy.
W kaplicach po prawej stronie:
-
„Św. Bennone odbiera z rąk rybaka klucze do katedry w Miśni” – dzieło Carlo Saraceni z 1618 r. Tak, istnieją jeszcze święci, którzy odbierają klucze nie do mieszkań, lecz do katedr.
-
„Święta Rodzina” – autorstwa Giacinto Gimignaniego, a obok nagrobek kard. Johanna Waltera Sluse (1687) dłuta Ercole Ferraty – ucznia Berniniego, więc wiadomo, że marmur tu mówi ludzkim głosem.
-
„Ukrzyżowanie” – G.B. Montano (1584 r.) oraz „Historie Dziewicy” – Sermoneta.
-
„Pietà”, która jest kopią tej Michała Anioła, wykonana przez duet Lorenzetto i Nanni di Baccio Bigio w 1532 roku. Trochę jak tribute band, ale na bardzo wysokim poziomie.
W prezbiterium – „Święta Rodzina i święci” autorstwa Giulio Romano (1522), a po prawej stronie imponujący nagrobek Hadriana VI – projekt Baldassarre Peruzzi, z posągami personifikującymi Sprawiedliwość, Roztropność, Męstwo i Umiarkowanie dłuta Michelangelo Sense. Naprzeciwko – nagrobek księcia Carlo Federico di Clèves, dzieło de la Rivière i Nicolò Pippi.
Zakrystia, choć zwykle niedostępna, kryje w sobie perełki: dzieła Paolo Marucellego (1635), anonimowych mistrzów niemieckich z XV w., a także „Assunta” Giovanniego Francesco Romanellego (1639).
W kaplicach po lewej stronie:
-
„Męczeństwo św. Lamberta z Maastricht” – znów Saraceni (1618), a nad nim „Historie świętego” – Jan Miel.
-
„Święci Jan Nepomucen i Jan Sarkander” – Seitz (1880).
-
„Historie św. Barbary” – Michiel Coxie (1531), dla wtajemniczonych: ten sam, co robił kartony do arrasów wawelskich. (Tu pozdrowienia dla Pań z kursu przewodnickiego w Krakowie – wiecie, że jesteście cudowne).
-
„Zdjęcie z krzyża” – fresk Francesco Salviatiego (1540).
Szybki rzut oka na obiekt naprzeciw. To kościół San Nicola dei Lorenesi, przebudowany w 1636 roku z marmuru z pobliskiego Stadio di Domiziano (Piazza Navona), dlatego dawniej zwano go San Nicola in Agone.

W środku znajduje się „miłosny krucyfiks”, przed którym pary składały sobie przysięgę wiecznej miłości. Dziś podobne rytuały przeniosły się do social mediów, ale klimat tu nadal romantyczny.
Stąd ruszamy dalej, skręcając w prawo, mijamy fragment Stadio Domiziano, aż dotrzemy do Piazza di Sant’Apollinare. Po prawej stronie wznosi się Palazzo Sant’Apollinare i przylegająca do niego bazylika o tej samej nazwie, wzmiankowana już w 780 r. przez papieża Hadriana I, ale prawdopodobnie istniejąca już po roku 638.


W XVI w. należała do jezuitów, którzy w pałacu prowadzili słynne Collegio Germanico-Ungarico. Całość odbudowano w 1748 roku na zlecenie Benedykta XIV, wg projektu Ferdinando Fugi. Po kasacie zakonu jezuitów w 1773 r., obiekt przejęli Lazaryści, a potem Papieski Instytut św. Apolinarego, gdzie studiowali m.in. przyszli papieże Pius XII i Jan XXIII.
Od 1990 roku bazylika należy do Opus Dei i pełni funkcję kościoła akademickiego Uniwersytetu Świętego Krzyża. Styl? Późny barok z kopułą i jedną nawą, jak trzeba.
We wnętrzu: „Gloria św. Apolinarego” autorstwa Stefano Pozziego, ołtarz główny – Bernardo Ludovisi, a figura św. Franciszka Ksawerego – Pierre Le Gras.
Warto rzucić okiem na fresk „Madonna z Dzieciątkiem i świętymi Piotrem i Pawłem”, który cudownie przetrwał Sacco di Roma i został odkryty po trzęsieniu ziemi w 1647 r.. Marmurową ramę oraz cherubiny wyrzeźbił Peter Anton von Verschaffelt.
W trzeciej kaplicy po lewej – kaplica św. Ignacego Loyoli, z nagrobkami archeologa Zaccariego i kard. Gaetana Bediniego, ufundowanym przez polską rodzinę Husarzewskich.
W krypcie spoczywa kompozytor Giacomo Carissimi oraz kard. Domenico Iorio.
A teraz – ponura nuta: historia porwania Emanueli Orlandi, 15-letniej obywatelki Watykanu, i pochówku Enrico De Pedisa („Renatino”) w tej właśnie bazylice. W 2012 r. ekshumowano jego ciało – leżał tu, bo był… finansowym filarem Watykanu. Emanueli nie odnaleziono, a śledztwo trwa do dziś. Teorie? Od bachanaliów, przez szantaż papieża, po syndrom sztokholmski. I każda bardziej makabryczna od poprzedniej.
Bazylikę można zwiedzać w dni powszednie od 7:30 do 9:00 i 12:00 do 13:30, w weekendy pozostaje zamknięta. Ale nie martwcie się – Rzym zawsze ma jeszcze coś do pokazania. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie patrzeć.
Naprzeciwko kościoła stoi Palazzo Altemps – dziś nieco w cieniu większych muzealnych gwiazd Rzymu, ale niech Cię to nie zmyli.


Budynek ten to renesansowa perła z ciekawszą historią niż niejedna telenowela. Powstał około 1480 roku dla Girolamo Riario, ambitnego siostrzeńca papieża Sykstusa IV (tego od Kaplicy Sykstyńskiej, nie od pizzy).
W XVI wieku pałac przeszedł w ręce innego papieskiego krewniaka – kardynała Marco Sittico Altemps, siostrzeńca Piusa IV. Jak przystało na człowieka z ambicjami, nie tylko go odnowił, ale też dołożył coś ekstra: wspaniałą altanę na dachu, która – mówiąc wprost – wygląda jak balkon marzeń Julii z Werony, tyle że z widokiem na miasto papieży. Projektował ją Martino Longhi Starszy, architekt o dłoni pewnej jak cyrkiel i gustownym zamiłowaniu do detalu.
Wiek XVII to czas, gdy pałac nieco zmienił profil – z siedziby książęcej w coś na kształt ośrodka kultury (tyle że z lepszym cateringiem). Giovan Angelo Altemps, tytułujący się dumnie księciem walijskim (choć z Walią miał tyle wspólnego co spaghetti z bigosem), urządził tu bibliotekę, o jakiej śnili bibliotekarze od Pergamonu po Uniwersytet w Salamance, oraz zgromadził potężną kolekcję dzieł sztuki – wtedy jeszcze bez kodów QR.
W kolejnym stuleciu pałac zmienił właściciela – na szczęście nie zszedł na złą drogę. Trafił w ręce kardynała Melchiora de Polignac, który miał dwie pasje: mecenat i organizowanie eventów z przytupem. To z jego inicjatywy powstał słynny dziedziniec – dzieło Baldassarre Peruzziego, architekta, który potrafił połączyć klasyczną elegancję z teatralnym rozmachem. To tutaj odbyły się dwie imprezy, które przeszły do historii:
-
W 1725 roku odbył się tu symboliczny ślub króla Francji – Ludwika XV – z Marią Leszczyńską, córką polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego i Katarzyny Opalińskiej. Co prawda, panna młoda nie była wielką miłością Ludwika (więcej uczuć kierował ponoć do baletek), ale urodziła mu aż dziesięcioro dzieci, co w XVIII wieku było jak wygrana na loterii dynastii. A jeśli chodzi o wpływ na kulturę? Dzięki Marii narodziła się szarlotka à la Lesiki – niech ktoś spróbuje powiedzieć, że Polki nie miały wpływu na kuchnię Francji!
-
W 1729 roku, na tym samym dziedzińcu, odbył się bal z okazji narodzin następcy tronu. Goście podobno pili, tańczyli i rozmawiali o sztuce, choć raczej tej malowanej niż teatralnej.
W 1981 roku Palazzo Altemps przeszedł w ręce Ministerstwa Dziedzictwa Kulturowego Włoch i – całe szczęście – nie przerobiono go na biura ani apartamenty. Dziś mieści się tu Narodowe Muzeum Rzymskie, jedna z najcenniejszych kolekcji antyku, której opisanie w całości zajęłoby tyle co czytanie „Iliady” w oryginale. Muzeum można odwiedzać od wtorku do niedzieli, w godzinach 9.00–19.45 – i powiedzmy to szczerze: bilety w cenach przyzwoitych, jak na rozmowy z marmurowymi bogami.
Oto mała próbka tego, co znajdziemy w środku:
-
Kolekcja Altemps – pierwotnie zawierała 120 rzeźb, z których przetrwało 15. Cztery z nich, monumentalne, dumnie stoją pod arkadami – i choć milczą, to ich wzrok mówi wszystko: „Tak, jesteśmy nieśmiertelni”.
-
Zbiór Ludovisi – to crème de la crème kolekcjonerstwa barokowego. Prawdziwą perłą jest tu „Grupa Gallów”, a zwłaszcza przejmujący posąg „Gal zabijający żonę” – marmurowa kopia z I wieku n.e., która wzruszyła niejednego poetę i niejedną grupę szkolną na wycieczce.
-
Kolekcja Smoka – zbiory kardynała Francesco Massimo, w których znajdziemy rzeźby, mozaiki, monety i grawerowane kamienie. Smok nie zieje ogniem, ale historią – i to całkiem płomienną.
-
Kolekcja Mattei – zbiór starożytnych marmurów, w tym imponujący pomnik Dace z żółtego marmuru antycznego, który wygląda jakby właśnie wstał z posiedzenia senatu rzymskiego.
Z Palazzo Altemps kierujemy się w stronę via di S. Apollinare, aż dochodzimy do via Zanardelli. Przechodzimy na drugą stronę i jakby czarodziejska mapa się otwiera – jesteśmy na Piazza Fiammetta. Po lewej widzimy Palazzo Olgiatti (nr 11), po prawej – Palazzo Ruiz. Ale to nie one są naszym celem.

Patrzymy prosto – na dom, którego fasada wychodzi na via degli Acquasparta. Oto Casa di Fiammetta, adres o aurze romantyzmu, grzechu i cichego skandalu.

Kim była Fiammetta? Królową? Cesarzową? Świętą? Otóż nie. Fiammetta Michaelis pochodziła z Florencji i była… prostytutką. Ale nie byle jaką! Jej uroda i intelekt sprawiły, że zaskarbiła sobie względy samego Cezara Borgii, syna papieża Aleksandra VI – tego samego, który rodzinne kolacje zamieniał w intrygi godne „Gry o Tron”.
Fiammetta nazywała swego kochanka czule „Valentino” – tytuł, jaki Cezar otrzymał od króla Francji Ludwika XII – mianował go księciem Valentinois. W testamencie Borgia zapisał jej ten właśnie dom, a także inną rezydencję – być może z wdzięczności, a być może jako część ugody pozasądowej. Wraz z posiadłościami przekazał też opiekę nad ich synem, Andrzejem.
Dom, przed którym stoimy, to XV-wieczna konstrukcja, dwupiętrowa, z tarasem na dachu i eleganckim gankiem wspartym na kolumnach i filarach. Do dziś zachował niezwykły urok, coś pomiędzy florencką elegancją a rzymską zmysłowością. Można się tu zatrzymać, westchnąć, i przypomnieć sobie, że historia Rzymu nie była pisana tylko przez papieży, generałów i artystów – ale także przez kobiety, które znały wartość swojej obecności i potrafiły zostawić po sobie ślad większy niż niejedna królewna z bajki.

Wchodzimy teraz w jedną z tych uroczych uliczek, które wyglądają, jakby wymyślili je scenografowie Felliniego — via della Maschera d’Oro. Nazwa brzmi jak z opery barokowej i doskonale pasuje do atmosfery tego miejsca. Ulica ta odchodzi na lewo od „grzesznego domku niegrzecznej Fiammetty”, a więc jakby naturalnie ciągnęła nas dalej szlakiem intryg, tajemnic i rozkoszy minionych wieków.
Pod numerem 7 dumnie prezentuje się Palazzo Milesi — z pozoru zwykły budynek, ale jak mawiają Rzymianie: „Nie oceniaj palazzo po fasadzie, chyba że ma freski Polidora i Maturina”. A ten ma.

Powstał około 1480 r. dla rodziny Milesi, która — jak widać — wiedziała, że dom bez sztuki to jak Rzym bez ruin. Na początku XVI w. Giovanni Antonio Milesi zlecił jego przebudowę, a na fasadzie pojawiły się sceny mitologiczne autorstwa Polidora da Caravaggio i Maturina z Florencji. Ach, klasyka! Piękne ciała, dramatyczne pozy, boskie intrygi — wszystko, czego potrzeba, by nadać ulicy szyku i opowieści.
Niestety, w 1527 r. podczas słynnego Sacco di Roma (czyli kiedy niemiecka Landsknechcka hołota postanowiła urządzić sobie tour po Rzymie w stylu „wszystko za darmo”) freski zostały częściowo zniszczone. Na szczęście w XVI w. przyszedł z pomocą Cherubino Alberti, który odtworzył je, co sam Bóg raczy wiedzieć, z jakiego szkicu. Wreszcie, w 2006 r., dokonano kolejnej renowacji i dziś fasada znów cieszy oko — a turystom aparat nie przestaje pstrykać.
Naprzeciwko, bez zbędnej skromności, stoi Palazzo Gaddi Cesi. W jego murach w 1603 r. powstała Accademia dei Lincei — najstarsza akademia naukowa na świecie! Tak, zanim Newton wpadł na jabłko, a Galileusz podważył geocentryzm, Rzym już badał wszystko, co się dało badać — z lornetką, notatnikiem i łacińską składnią w zanadrzu.
Skręcamy teraz w lewo i trafiamy na Piazza San Simeone, gdzie czeka na nas monumentalny Palazzo Lancellotti — dom, który nie zna słowa „skromność”.

Zbudowany został dla kard. Scipione Capriani przez Francesco da Volterra, a później wykończony (i to z klasą) przez Carlo Maderno. Portal? To dzieło samego Domenichino — twardziel pędzla i geniusz kompozycji. A freski wewnątrz? Guercino, oczywiście — jego barwy mówią więcej niż niejedna papieska bulla.
Na środku placu błyszczy jak klejnot fontanna projektu Giacomo della Porta, która do 1973 r. stała sobie na Piazza Montanara, ale że urbanistyka Rzymu to nieustający teatr przenosin, znalazła nowy dom tutaj.
I teraz — uwaga, drodzy poszukiwacze rzadkości! Via dei Coronari. Ulica, która w XVI wieku pełna była sprzedawców dewocjonaliów (czyli różańców, medalików i wszelkiej pobożności na wynos), a dziś jest świątynią antyków, lśniących bibelotów i obrazów, o jakich kolekcjonerzy marzą po nocach.


Czasem można tu spotkać znane twarze, które z pozoru tylko przeglądają witryny, a tak naprawdę szukają skarbu, który doda im nieco renesansowej chwały.
Zatrzymajmy się przy numerze 26–28 — to Palazzo Diamanti Valentini.

Dalej, pod numerami 33–34, mamy Palazzo Del Drago z XVI wieku. Chwilę później jesteśmy już na małym placyku, przed którym stoi kościół San Salvatore in Lauro — skromny tylko z zewnątrz.

Pierwszy kościół stanął tu już w XII w., potem w 1449 r. odbudował go kard. Latino Orsini, oddając w opiekę kanonikom weneckim z kościoła San Giorgio in Alga. W 1594 r. znów zniszczył go pożar (Rzym, jak widać, zawsze z ogniem za pan brat), ale świątynia wstała z popiołów. W 1669 r. przejęło ją Arcybractwo z Ascoli, a w 1727 r. przebudowę rozpoczął Ludovico Rusconi Sassi, autor monumentalnej kopuły i dzwonnicy (ta ostatnia to robota Nicoli Salvi — późniejszego architekta fontanny di Trevi!). A obecna, neoklasycystyczna fasada? To dzieło Camillo Guglielmettiego z roku 1862.
Wnętrze kościoła, zbudowane na planie krzyża łacińskiego, z jedną nawą i korynckimi kolumnami, urzeka prostotą, ale i klasą. Obok znajduje się klasztor — prawdziwy majstersztyk architektury sakralnej z czasów renesansu.
Idąc dalej via dei Coronari, warto jeszcze rzucić okiem na kilka mniej znanych, ale urokliwych obiektów:
-
Casa di Fiammetta (nr 156–157) — tak, to drugi z domów odziedziczonych przez naszą „znajomą z talentem społecznym” i byłą miłość Cezara Borgii.
-
Casa di Prospero Mochi (nr 148–149) — dom komisarza generalnego od fortyfikacji Rzymu za papieża Pawła III, zaprojektowany przez Antonio da Sangallo Młodszego.
-
Immagine di Ponte — przepiękne tabernakulum z roku 1523, również autorstwa Sangalla, z zachowanym fragmentem fresku Perina del Vaga — wszystko to na rogu vicolo Domizio.
-
Casa Lezzani (nr 122–123) — o skromniejszym rodowodzie, ale pełna wdzięku.
-
I na koniec: Palazzo Emo Capodilista (nr 135–143), ozdobiony altaną projektu samego Bartolomeo Ammannatiego.


I tak oto kończymy nasz barwny spacer po Dzielnicy Renesansu — dzielnicy, w której każdy kamień ma coś do powiedzenia, a każda fasada to opowieść czekająca na odkrycie.
Już wkrótce kolejna przygoda — w sąsiedniej dzielnicy, gdzie historia czeka za rogiem z kieliszkiem wina i anegdotą.
——————————-
Podoba Ci się Spacerownik po Rzymie? Postaw nam kawę, przy kawie teksty szybciej się piszą 😜
Bibliografia
- Luciano Zeppegno, Roberto Mattonelli, Le chiese di Roma, Roma, Newton & Compton, 1996
- Federico Gizzi, Le chiese rinascimentati di Roma, Newton & Compton, 1994
- C. Rendina, Le chiese di Roma, Newton & Compton, Milano, 2000
- Giorgio Carpaneto, I palazzi di Roma, Newton & Compton, Roma, 2004
- Agnieszka Zakrzewicz, Watykański labirynt, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa, 2013